wtorek, 24 kwietnia 2012

Słowacja po raz enty


Nie za długo nacieszyłem się domem po powrocie ze Szwecji. W środę wyjechałem po raz kolejny na Słowację. Tym razem był to wyjazd kadrowy, dzięki czemu każdy trening biegaliśmy na SI, na punktach stały lampiony(a nie tylko wstążki), a po każdym treningu mieliśmy analizy, na których mogłem się porównać z Guciem i Dudusiem. Dziękuje trenerom za świetną organizację !

Treningi zaczęliśmy od czwartku, od razu z grubej rury. Klasyk na dystansie 9,6km, na mapie, na której jeszcze nigdy nie biegałem! Zdziwiłem się, że jeszcze w okolicach Roznavy taka istnieje.
Wreszcie rozmieniłem magiczne 6’/km, biegałem po 5:48/km i popełniałem tylko małe błędy na wejściach(4,5 i 10pkt).



Popołudniu biegaliśmy sprint, który przebiegłem z mocno zaciągniętym hamulcem.



Na drugi dzień trenerzy zafundowali nam middle na mojej ulubionej mapie, która wydaje mi się być najbardziej zbliżona do tej na JWOCowy klasyk. Trenerzy starali się wykorzystać jak najbardziej tereny półotwarte, które na tej mapie są całkiem spoko.



Po treningu przenieśliśmy się z Roznavy do Koszyc, gdzie mogłem sobie przypomnieć specyfikę terenów pod middle i sztafety.
Pierwszy trening w terenie, który w znacznej części okazał się parkiem. Wspaniała odmiana dla zmęczonych nóg.



W sobotę rano mogliśmy poczuć w małej skali to co będzie czekało na nas 12 lipca. Nie czuję się w tym terenie zbyt mocny, trzeba czytać dużo elementów na dużej prędkości, co nie do końca mi pasuję. Od początku do końca biegłem bardzo szybko co skutkowało błędami kierunkowymi. Na 7 wyrosło dodatkowe bagno, przez co szukałem go za wcześnie. Czas 27’58’’.



Popołudniu po raz kolejny sprint biegany „na ręcznym”.



Ostatniego dnia znów middle, i znów spinałem pośladki. Tym razem skupiałem się na trzymaniu dobrego kierunku, co niestety nie było możliwe w ostatniej fazie biegu przez błędy na mapie. Czas 27’41’’ i wygrany zakład z całą załogą. Pamiętajcie, czekam na kinderki ;)



Był to kolejny bardzo udany wyjazd, zupełnie odblokowałem się po bieganiu w Szwecji. Nie robiłem zbyt dużych błędów, a osiągane czasy po raz kolejny napawają mnie optymizmem. Całości dopełnił sobotni spacer po terenie sprintu, który rozwiał wiele wątpliwości powstałych podczas analiz. Swoją drogą musieliśmy wyglądać na specyficznych turystów, chodząc po obskurnych podwórkach i oglądając wąskie przejścia. Forma biegowa cały czas idzie do przodu, więc mam nadzieję, że jej szczyt nadejdzie na początku lipca.

środa, 18 kwietnia 2012

Szwedzkie święta

Ostatnie kilkanaście dni zgodnie z planem spędziłem w Szwecji. Wyleciałem razem z Papusiem 4 kwietnia, po to by od 5 wyjechać z naszym szwedzkim klubem na obóz przed Tiomilą. W taki sposób spędziłem święta w iście świątecznej scenerii, tylko nie byłem pewien które to święta. Za oknem śnieg, na treningach mróz i padający biały puch. No cóż, wszystko trzeba znieść.
Jeśli chodzi o bieganie, to było dużo lepiej. Jak wiadomo w szwedzkim terenie nie można się nudzić. Na początku, każdy trening był dla mnie trudny, musiałem sobie przypomnieć ten sposób biegania.
Pierwszy trening asekuracyjnie, biegany w parze z Papim.



Drugi kontakt z mapą, to dwuzmianowe, nocne sztafety. Teren banalny, niestety popełniłem kilka małych błędów(2,6,7,10,11). Dlatego przybiegłem na 24miejscu, 90’’ za pierwszym. Jako, że w sztafecie miałem Ivara Lundanesa, to po jego biegu podskoczyliśmy jeszcze kilka pozycji.


(Gdzieś zagubiła mi się moja mapa, dlatego pod moimi przebiegami, czerwoną kreską przebiegi innego zawodnika)

Następne treningi to już teren pod Tiomilę, teren dość szybki, miejscami bardzo płaski. To co mi przeszkadzało to trudność poruszania się, ale odczuwam to w 80% szwedzkich terenów.

Najbardziej spodobał mi się sposób startowania na drugim piątkowym treningu. Zapowiedziano nam trening sztafetowy, nie do końca wiedzieliśmy czego się spodziewać. Ustawiliśmy się w kolejce i kązdy po kolei rzucał kostką do gry, żeby wybiec trzeba było wyrzucić "6".





Kolejny start zaplanowany był na Wielką Sobotę. Klasyk. W lesie śnieg, zimno, do tego teren, który wydawał mi się na początku bardzo trudny. Nie widać tego nawet na moich przebiegach, ale pierwsze 6pkt biegłem źle. Asekuracyjnie, za wolno, czytając za dużo mapę. Później było już znacznie lepiej. Skończyłem na 7miejscu, przegrywając 8min.


Kolejne treningi w terenie Tiomili.

Wreszcie nastąpił jakiś przełom na treningu. Na drugim niedzielnym treningu, wychodziło mi wszystko tak jak bym chciał, czytałem tylko te ważniejsze elementy i potrafiłem biec z taką prędkością jaką wtedy chciałem. Jedynie małe błędy na 5 i 11.

W poniedziałek kolejny raz, mieliśmy okazję do pościgania. 5zmianowe sztafety dzienne. Podobno był to sprawdzian przed Tiomilą, ale moim zdaniem teren i obsada dużo poniżej tego co będzie się działo w dniach 5-6maja. Miałem biegać na 2zmianie, ale Papi się czymś zatruł i nie mógł wystartować na pierwszej. O zmianie dowiedziałem się 50min przed startem, obawiałem się śniadania, które jeszcze się nie strawiło. Na szczęście nic złego podczas biegu się nie działo. To był bardzo dobry bieg, przesuwałem się cały czas do przodu i myślałem, że jestem już w czubie, kiedy nagle na 5pkt zobaczyłem około 30osób walczących na łokcie. Była jedna puszka, która leżała już na ziemi, a ludzie bili się i przepychali walcząc o cenne sekundy. Tak straciłem około 30sekund na oczekiwaniu na swoją kolei. Kiedy wreszcie udało mi się podbić ten punkt, puściłem się w pogoń. Już na 8pkt byłem w pierwszej grupce. Dalej trzeba było się kontrolować na rozbiciach do 12pkt, po to by na ostatnie kilka punktów wsiąść w tramwaj i kasować bileciki. Dobiegłem na 17miejscu, z 40’’ stratą do prowadzącego grupę, ale jak się okazało minutę przed nim, samodzielnie przybiegł mój norweski rówieśnik.

W poniedziałek przenieśliśmy się do domku w Sodertalje, gdzie trenowaliśmy do piątku.




W środę ponownie staneliśmy na linii startu, ponownie 2zmianowe sztafety. Zapowiadano 1 zmianę dzienną i drugą nocną. Mnie wystawiono na pierwszej, dlatego nie zaopatrzony w lampę pojechałem na zawody. Start zaplanowany był na godz. 19.20, trasa 9,7km, więc niestety nie zabieranie lampy okazało się wielkim błędem. Już na 3pkt w lesie robiło się ciemno, a na 8 ciężko było mi czytać szczegóły. Od 11 pkt dobiegałem do punktów i czekałem aż ktoś go znajdzie, albo sam próbowałem coś czesać. Na szczęście na widokowym Papuś dał mi lampę i ostatnią pętlę mogłem już biec w jasnościach.

W czwartek krótki trening.

W piątek wyjeżdżaliśmy na najważniejszy dla mnie start tego wyjazdu. Mianowicie Silva League w Geteborgu. Na sobotę zaplanowany był klasyk, a na niedzielę middle. W piątek mocno obawiałem się swojej formy biegowej, byłem wypompowany, każdy krok w szwedzkim lesie to robienie siły. W sobotę okazało się jednak, że to nie forma biegowa jest problemem. Mogłem biec szybko, nogi odpoczęły, ale głowa nie potrafiła myśleć. Duży błąd zanotowałem już 1pkt, dalej bardzo niepewnie na 2 i 3. Na 4, źle zrealizowałem swoje założenia, ale nie wyszło najgorzej. Wielka amba miała dopiero nadejść. Na wydawałoby się łatwy 6pkt, straciłem ponad 2min. Nie potrafiłem tam wyczytać tego zielonego, dla mnie wszędzie były choinki. Dalej spiąłem pośladki i biegłem już całkiem nie źle, popełniając błędy wariantowe na 9 i 15pkt. Przegrałem aż 13min!!! Co dało mi 19 miejsce. Wszystkie błędy oceniłem na 6-7min, dlatego mocno podłamałem się po tym biegu. Przetrenowałem całą zimę, wydawało mi się, że biegowo jest bardzo dobrze, a tutaj taka przepaść?! Marius, jak Ty to robisz?!

W niedzielę przede wszystkim chciałem się podbudować. Założenia były proste, dobre wejść w bieg, nie robiąc błędów, a dalej przyśpieszać. Udawało mi się to bardzo dobrze, do 5pkt biegłem tak jak to sobie zaplanowałem. Na pierwszym dłuższym przebiegu postanowiłem przyśpieszyć, wyszło mi to fatalnie, straciłem 2min na 6pkt. Dalej dobrze, poza błędem wariantowym na 11(90’’ straty!!!). Tuż za 16pkt przytrafiło mi się coś mega dziwnego, przebiegając przez małe bagno zgubiłem buta. Chciałem go szybko znaleźć, ale po kilkudziesięciu sekundach poszukiwań stwierdziłem, że nie mogę tutaj stracić tyle czasu i dokończyłem bieg bez buta. Przegrałem 6min i zająłem 23miejsce, ale z tego biegu jestem dużo bardziej zadowolony. Gdyby nie te błędy na 6,11 i 15, mógłbym spokojnie wejść w szóstkę.

(Niestety tej mapy również nie mam , dlatego pod moimi przebiegami, jest ścieżka z garmina innego zawodnika.)
Po biegu pozwolono mi zorganizować akcję ratowniczą mojego buta. Po 20minutach poszukiwań w lodowatym bagnie, wyciągnąłem Icebuga z głębokości około 40cm. Tak więc tego dnia jakiś sukces zanotowałem!

Jestem szczęśliwy, że mogłem biegać w takim terenie, podpatrywać i rozmawiać z gwiazdami naszego sportu i miło spędzić święta w towarzystwie Papiny. Oby więcej takich wyjazdów!

środa, 4 kwietnia 2012

GPŁ w biegach przełajowych 2012

Zaplanowałem, że pierwszy dzień kwietnia przywitam uczestnicząc w ostatniej odsłonie Grand Prix Łodzi w biegach przełajowych 2012. Dystans ten sam co zawsze, a więc 5km(wg mojego Garmina  4,99-5km). W lutym na tej imprezie ustanowiłem rekord trasy, który został pobity na kolejnym etapie przez Tomka Osmulskiego. Cel, więc był prosty, mianowicie ustanowić nowy rekord. Czas z którym się ścigałem to 16’16’’. Niby nic nadzwyczajnego, ale biorąc pod uwagę trasę, pogodę 1kwietnia oraz to, że startowałem bezpośrednio po obozie technicznym nie dawało mi wielkich nadziei. Na szczęście na starcie zjawiło się 2 całkiem dobrych graczy, którzy żwawo prowadzili, a kiedy zwolnili, mogłem ich wyprzedzić i do końca utrzymywać mocne tempo. Pierwsze koło wykręciłem w 8’06’’, więc wiedziałem, że rekord jest w moim zasięgu. Drugie koło to już samotny bieg. Na szczęście biegło mi się na tyle dobrze, że udało mi się drugą pętlę pokonać w tym samym czasie co pierwszą. Łączny czas 16’12’’ i uśmiech od ucha do ucha za linią mety.



Dziś lecę na 12dni do Szwecji, szkolić swoje umiejętności techniczne. Tak więc, WALKA TRWA !  

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Słowacja

Korzystając z luki w swoim kalendarzu biegowym, mogłem wybrać się w moje ulubione ostatnio miejsce – Słowację. Roznava , a  dokładniej jej okolice to tereny klasyka na JWOCu. Właśnie to był mój cel, ale swój wyjazd rozpocząłem od odwiedzin „choinkowej pary” w Krakowie. Muszę przyznać, że nieźle się urządzili. W dodatku Kraków, a raczej widok na Kraków z jednego z kopców bardzo mi się spodobał.

Wracając do spraw biegowych, na Słowację udałem się w świetnym gronie. Gronie osób, które na poważnie traktują bieganie, a w takim towarzystwie dobrze mi się trenuje.

Wyjazd krótki, ale sądzę, że właśnie takich teraz w tym terenie potrzebuję. Zaczęliśmy go od biegu na mapie, którą „uwielbiam”. Nie potrafię na niej biegać, i nie mam nawet pojęcia jak się tego nauczyć. To teren półotwarty, z olbrzymią ilością krzaków, kolców i chaszczy. Moim zdaniem trzeba mieć tam po prostu szczęście i ciało ze stali.



Drugi dzień to czas na ciekawy sprint w Roznavie oraz popołudniowy mix.
Na sprincie popełniłem 2 błędy wariantowe(4pkt(15’’) i 9pkt(5’’)), w dodatku na końcówce przeszkodziła mi zamknięta brama.



Popołudniu do gustu przypadł mi szczególnie korytarz.



W następnym dniu, zgodnie z programem JWOCa, biegaliśmy klasyk. Nie ukrywam, że był to główny trening, dla którego pojechałem na Słowację. Miałem pobiegać go bardzo mocno i zobaczyć co w trawie piszczy. Co prawda, trasa 9,3km to nie długość na prawdziwy klasyk, do tego teren bez terenów półotwartych, ale było co biegać.  Od początku szło mi bardzo dobrze, popełniałem jedynie małe wahnięcia na wejściach. Dopiero na 13pkt popełniłem większy(40’’) błąd, jednak myślę, że gdyby w lesie stały punkty(biegaliśmy wszystkie treningi na czerwono-białe taśmy), nie mógłbym go przeoczyć. Kolejne 20’’ zostawiłem na 18(tutaj podobnie jak na 13, stałem przy ściance, ale nie widziałem taśmy). Dopiero na mecie zobaczyłem czas. Na zegarku widniało 56’17’’, a czas jaki chciałem osiągnąć przed treningiem to 56’(6’/km). Może gdyby na mapę dorzucić drogi, magiczne 6’/km zostałoby złamane. Mimo wszystko po treningu byłem bardzo zadowolony.



Kolejny trening to bieg na mapie, najbardziej podobnej do mapy z klasyka. Niestety nie wystrzegłem się błędów(15’’ na 2pkt oraz 50’’ błędu na 7pkt, gdzie po prostu pomyliłem niecki).



Tego dnia po południu powróciliśmy na moją ukochaną mapę. Po raz kolejny nie potrafiłem przedzierać się przez te „habazie”.


(Powyżej jedna z 3pętelek)

Ostatniego dnia dostaliśmy bardzo ciekawy trening, mianowicie interwały. Niestety, jako, że w niedzielę zaplanowany miałem start w GPŁ, biegałem go jak zwykłą traskę poruszając się z nóżki na nóżkę.



Dodatkowym punktem programu na wyjeździe były codzienne, wieczorne analizy map na JWOC. Każdy z nas układał trasę, a następnie wszystkie analizowaliśmy. Myślę, że bardzo dobrze wykorzystałem tą wyprawę, a czasy na treningach oraz dobra forma techniczna pozwala optymistycznie patrzeć w przyszłość.