środa, 21 września 2011

Puchar Europy Juniorów 2011

Pierwszy raz odkąd pamiętam, reprezentacja Polski postanowiła wystartować w Junior European Cup(JEC). Od kilku lat interesowała mnie ta impreza, zjeżdżała się na nią śmietanka, a my nigdy nie mieliśmy możliwości się z nimi pościgach. W końcu w tym roku mogliśmy porównać się z najlepszymi gdzieś poza JWOCiem. Powiem szczerze, że bardzo brakuje mi takich startów.
Tegoroczny JEC organizowany był w Austrii, w miasteczku Arnoldstein, przy granicy z Włochami. Z tego powodu czekała nas długa podróż. Dojechaliśmy na tyle późno, że nie mieliśmy możliwości skorzystania z treningu przygotowanego przez organizatora. Nie byliśmy sami- większość ekip meldowała się bardzo późno.  Następnego dnia czekał na nas sprint, zapowiedzi były dla mnie mało optymistyczne, sprint miejsko-leśny, preferowane obuwie z kolcami. Nie lubię sprintów tego typu. Warunki i późny start sprzyjały porządnemu wyspaniu się. I tak o godz. 16.26 ruszyłem gotowy, wypoczęty i mocno skoncentrowany. To co zobaczyłem na mapie, pozytywnie mnie zaskoczyło. Bałem się zarośniętego lasu i braku wariantów, a już z wyborem na 2pkt miałem na tyle duży problem, że czas poświęcony na wybór wariantu zabrał mi możliwość kontrolowania biegu na 1pkt. Przez to krótki postój, wariant na 2 moim zdaniem dobry(międzyczasy w necie nie działają-tylko mi?), dalej część leśna, tutaj jednak nie czuje się mocny i widać to było podczas biegu, na szczęście nie zrobiłem żadnego większego błędu. Jedynie na 5pkt zły wariant i strata ok10sek. Do końca już dobrze, ale po leśnej części bardzo trudno było mi przyśpieszyć, musiałem się mocno zakwasić. Czas 16:38, 3 miejsce, a do zwycięstwa zaledwie 8sek. Cieszę się, że potrafię nawiązywać równorzędną walkę z najlepszymi.

Kolejnego dnia rozgrywany był bieg, w którym odniosłem razem z papusiem i podziem największy sukces w tym roku. Organizator również to wychwycił i co chwilę przypominał każdemu, że to my wygraliśmy sztafety podczas JWOCa. Niestety nie potwierdziliśmy swojej formy sprzed kilku miesięcy,  skończyliśmy rywalizację na 11miejscu.  Z mojego biegu jestem w miarę zadowolony, gdyby nie jeden moment trasy(błąd na 9 i 10pkt), który kosztował mnie około 1’20’’.

Ostatni dzień zapowiadał się najciekawiej. Bardzo trudny teren, dystans klasyczny i sama śmietanka wybornych orientalistów, czyli to co olej lubi najbardziej(tylko czemu nie to wychodzi mi najlepiej ?!).
Już na mapce rozgrzewkowej wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale to co zobaczyłem na mapie i w lesie przeszło wszelkie spekulacje. Definitywnie był to najtrudniejszy teren w jakim w tym roku biegałem. Na szczęście budowniczy tras oszczędził nam najtrudniejszych fragmentów. Patrząc na międzyczasy dochodzę do wniosku, że w takim terenie jestem słaby jak barszcz. Błąd na 2pkt(80’’) i 3(2’) spowodowały, że tuż przed 4pkt dogonił mnie Gleb Tikhonov. I tak do 9pkt biegliśmy razem wymieniając się na prowadzeniu. Na 10 pkt ruszyłem przodem, a kolega z Rosji wybrał inną drogę. Zrobiłem błąd, ale jak się okazało Gleb jeszcze większy, kolejne pkt całkiem dobrze, i tak na 12 kolejny raz dogonił mnie Tikhonov. Uznałem, że puszczę go przodem, żeby mieć więcej czasu na wybór wariantu na 16pkt. I tak do 14 dobiegliśmy razem i tam kolejny raz wyszedłem na prowadzenie. Najbardziej obawiałem się pętelki od 16 do 19pkt, nie bez powodu. Wydaję mi się, że był to najtrudniejszy fragment trasy. Dogoniliśmy tam kolejnego Rosjanina, i tak w trójkę przemieszczaliśmy się pomiędzy choinkami wchodząc na kolejne skałki. Kolejny wielki błąd był tylko kwestią czasu, 2’30’’ straty na 19pkt. Przez ten trudny fragment nie wyczytałem wariantu na 20pkt i wybiegłem za Rosjanami. Dopiero na wodopoju wymyśliłem cały wariant i próbowałem ucieczki. Jednak do 20stki dobiegliśmy razem, ale na kolejny pkt towarzysze odbiegli w złą stronę i wiedziałem, że jest to jedyna szansa. Do końca biegłem już bez błędnie, ale to nie wystarczyło. Rosjanie przybiegli pół minuty za mną. Ogólnie skończyłem na 9 miejscu ze stratą 11’19’’!!! Przepaść… Nawet gdybym nie zrobił błędów, nie byłbym w stanie tak pobiec. Jest wiele do zrobienia.

Podsumowując, wyjazd uważam za udany. Sporo czekałem na indywidualny medal na tego typu imprezie, nie jest tak prestiżowy jak medal na JWOCu, nie na dystansie na którym bym chciał, i nie przy pełnej obsadzie(nie było Basseta, Czechów i Szwedów), ale jednak cieszę się z niego. Klasyk pokazał mi, że w trudnym terenie jestem daleko za najlepszymi, ale pcha mnie to tylko do jeszcze cięższej pracy.
Po powrocie udałem się prosto na KMP, żeby wspomóc swój klub na ostatniej zmianie sztafety pokoleń i myślę, że wyszło mi to całkiem nie źle. Nie będę się rozpisywał na temat samego biegu, teren bardzo łatwy, bieg bardzo szybki. Robiłem swoje i przybiegłem na historycznym 2 miejscu, przygrywając z Orientusiem, który był niestety poza zasięgiem.