Na samym początku muszę zaznaczyć, że obiecałem sobie, że nie napiszę tego posta do momentu, aż ochłonę, kiedy pozbieram siły i motywację. Niestety emocję i wolny czas sprawiły, że jednak piszę to teraz.
Zacznę od początku. 16 stycznia, poniedziałek, biedny „szeregowy elew Olejnik” (dalej zwany Olejem) stawia się w Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu. Zupełnie nie świadomy tego, co stanie się z nim w najbliższych tygodniach. Pierwszy dzień minął jak rok, drugi jak kilka miesięcy. Przez te pierwsze 2dni nie mieliśmy żadnych zajęć, szkolenie zaczynało się dopiero od środy. Wielcy przełożeni za zadanie mieli nauczyć nas przez te 48godzin ścielenia łóżek(5godzin w pierwszym dniu!!!), ubiorów i generalnych warunków panujących w jednostce. Dopiero od środy zaczął się kierat. Wygląd dnia w skrócie:
5.20- pobudka
5.30- zaprawa(2,5km biegu)
6.00-śniadanie
7.20-apel
8.00-11.15- szkolenie
11.30-14.45-szkolenie
14.25-15.00- obiad
16.00-18.00- szkolenie(zazwyczaj musztra)
18.00-kolacja
20.00- rejony
21.30- Capstrzyk, czyli po prostu cisza nocna
Jak widać Olej miał spory problem, który musiał rozwiązać jak najszybciej. Mianowicie, gdzie i jak w planie dnia upchnąć trening. Na szczęście medal zdobyty w zeszłym roku, oraz resztki uroku osobistego sprawiły, że w godzinach 19-20(czasem nieco dłużej) Olej mógł trenować.
Najgorsze były mrozy, które zwłaszcza na poligonach czy podczas musztry dawały się bardzo mocno we znaki. Czas mijał strasznie powoli, a teraz kiedy pomyślę sobie, że 5tygodni temu wszedłem na jednostkę CSWL pierwszy raz, to wydaje mi się to nie prawdą. Dla mnie trwało to kilka lat. Po tygodniu, większość żołnierzy była chora, co nie ominęło również mnie. Na szczęście osłabienie nie trwało długo. Po pierwszej niedzieli, czekałem już tylko na kolejną, a później następną. W niedziele bowiem, mieliśmy czas wolny, w dzień mogliśmy leżeć na wozach(łóżkach). Dla Oleja był to jedyny dzień w tygodniu, kiedy mógł wyjść biegać rano, przed obiadem.
Czego się nauczyłem jako żołnierz?
W sumie to całkiem sporo, począwszy od ubioru, zachowania, przez dane taktyczno-techniczne sprzętu, umiejętności pokonywania terenu na poligonie po strzelanie z kbk AKMS.
Teraz moim zdaniem najważniejszy aspekt, a więc trenowanie Oleja.
Tak jak już pisałem, w tygodniu czas miałem mocno ograniczony. Najgorsze było to, że biegałem godzinę po kolacji, zmęczony po całym dniu, z pełnym żołądkiem, po ciemku. Do dyspozycji miałem bieżnie i pętle asfaltową 1230m. Niestety nie było żadnych podbiegów, czy ścieżek nie asfaltowych. Pod takie warunki, staraliśmy się z trenerem dobrać treningi. Wychodziło czasem lepiej, czasem gorzej. Ogólny rozrachunek będzie znany niebawem. Ogólnie przebiegłem w jednostce do dnia dzisiejszego ok. 380km. Do tego raz (dzięki chęci miłosiernej osoby) wyszedłem na przepustkę, gdzie oczywiście zrobiłem trening z wykorzystaniem górek. Oraz po przysiędze przez 3 dni mogłem trenować w domu. Trenowałem 6razy w tygodniu, bowiem zawsze coś wypadło(a to 24godzinna służba, szczepionka czy widzimisie jakiegoś przełożonego). Wydaję się, że treningi nie wychodziły więc tak źle. Zabrakło oczywiście ogólnorozwojówki czy siłowni, o odnowie nie wspominając. Jednak fakt, że ostatni raz na mapie byłem 7stycznia pokazuję, jak moje przygotowania odbiegają od tego jak powinny wyglądać.
Cały czas, kiedy wkur*iałem się podczas szkolenia, uświadamiałem sobie, że po wyjściu odbije to sobie w Portugalii. Okazało się to największym błędem. W dniu kiedy miałem odlot, w godzinie w której mój samolot odlatywał, ja dalej siedziałem w jednostce. Fakt ten, spotęgował tylko uczucie przegranej bitwy z własną psychiką.
Aktualnie przebywam na przepustce, jutro wracam do jednostki, na miejmy nadzieję, już nie długi czas. Niestety coś we mnie pękło, motywacja zbliżyła się do punktu krytycznego, jakim jest zero. Wiara w założone cele odleciała razem z motywacją. Wiem, że muszę się pozbierać, mam nadzieję, że kiedy będę mógł „odetchnąć pełną piersią i pobiec tak szybko jak potrafię” wszystko powróci.
W całym tym gównie, które otacza mnie od 5tygodni staram się szukać pozytywów. I oczywiście znajduję. Do tej pory nie miałem i nadal nie mam żadnej kontuzji, żadnego poważniejszego bólu, a forma biegowa nie jest tragiczna.
Słowa „im trudniejsza walka, tym lepiej smakuję zwycięstwo” są jedynymi, które w jakiś sposób sprawiają, że myślę o realizacji założonych celów.
Możliwe, że błędem jest zadręczanie się teraz tym, na co większego wpływu się nie miało, na co samemu się zgodziło i co zbliżyć ma mnie do celu nr1. Zadręczanie się nad sytuacją, która nie do końca jest beznadziejna. Możliwe, że jeszcze większym błędem jest opisywanie tego tutaj, bo w jakiś sposób pokazuję to moją słabość. Doszedłem jednak do wniosku, że moje przygotowania sportowe, a więc to czemu poświęcony jest ten blog, to nie tylko momenty wspaniałych treningów. To także takie momenty jak ten, który teraz przechodzę.
Możliwe, że kiedyś, może nawet nie długo, będę się z tego śmiał. Możliwe, że nie wpłynie to tak mocno na moje przygotowania jak mi się teraz wydaje. I oby tak było!