niedziela, 24 lipca 2011

Mistrzostwa Świata Juniorów 2011

JWOC 2011 był dla mnie niewątpliwie bardzo ważny. Nie tylko, dlatego, że przygotowywałem się właśnie pod te zawody ponad 2 lata, ale głównie dlatego, że od kilku lat indywidualnie nie odniosłem sukcesu w imprezie głównej. Myślę, że poświęciłem wiele, po to by odnieść upragniony sukces.  Jednocześnie wiedziałem, że Mistrzostwa Świata to nie przelewki. Wiedziałem, że wystartuje tam wielu bardzo dobrych zawodników, ale były one w końcu w Polsce, więc nie pozostało nic innego jak przygotować się najlepiej jak się da. Udało mi się to, i tutaj odpowiedź dla wielu osób, które pytały co się stało z moją formą z maja czy czerwca. Nic, była, taka sama, a nawet lepsza po wypoczynku przed samym JWOCiem.

Założenia były proste i teraz mogę je przedstawić.
sprint    1-30
klasyk    1-8
middle  1-16
sztafeta 1-6

Przechodząc do poszczególnych biegów. Pierwszym startem był sprint, w który zwyczajnie w świecie w swoim wykonaniu nie wierzyłem. Chciałem pobiec najlepiej jak to potrafię, wiedziałem, że jestem szybki, ale czytanie mapy na tych prędkościach i szybkie decyzje nigdy nie były moimi atutami. Praca z panią psycholog i rady Kowalka, które były nieocenione pomogły mi podejść do startu tak jakbym sobie tego życzył. Czyli dawka stresu taka jaka była mi potrzebna, brak dziwnych myśli i koncentracja na maxa.
1 i 2 – spokojnie, bez błędu, ale też wolniej. Na każdym straciłem po 3’’
3 – pierwszy lekki błąd, wybiegając z furtki nie zacząłem ścinać i obudziłem się na budynku, + 2’’
4 – wydaje mi się ciekawym wariantowo punktem, wybrałem lewy, ale na przebiegu zawahałem się czy wbiegać schodkami czy lasem, to kosztowało kilka sekund, strata 6’’
5- upadek, który mógł kosztować kilka sekund, +4’’
6-13- to część trasy, która zdecydowanie należała do mnie, gdzie poza zawahaniem na pkt widokowy i nie zauważeniu krótszego przebiegu, wszystko szło dobrze. Na sam 13pkt chciałem sobie ściąć, ale stał tam samochód i musiałem go omijać.
14- ciekawy przebieg, dałem się złapać w pułapkę i straciłem 7’’
15-19 – dobry kawałek w moim wykonaniu
20- wydaje mi się, że tutaj błąd wariantowy , trzeba było iść z lewej, strata 11’’
21-22- tutaj mój kryzys
23 – na tym przebiegu stało się coś, co zapamiętam do końca życia ;) kucający Kowalek, krzyczący bardzo głośno, skłonił mnie do takiego biegu, że wygrałem ten przebieg.
Cały bieg oceniam dobrze, błędy łącznie na około 25’’. Po biegu kompletnie nie wiedziałem, który mogę być z takim biegiem. 5miejsce, duży szok, radość i lekki niedosyt. Zawsze te 12’’ mogłem pobiec szybciej. Z drugiej strony to nie miał być ten dzień, więc to tylko napawało optymizmem.

Klasyk. Kompletna katastrofa, która nie wiem czym była spowodowana. W kwarantannie nie miałem swojego koksu, przez co piłem nie testowany wcześniej, dodatkowo zjadłem energetycznego batona i banana. Teraz wiem, że to było głupie. W moim żołądku dział się sajgon, ale myślałem ze to może lekki stres. Od początku trasy czułem się bardzo dziwnie. Potykałem się o własne nogi, nie czytałem mapy na tyle na ile powinienem. Efekt – bardzo kiepski bieg, 20 miejsce i 6'16'' do medalu...
1-zły wariant
4-spore zawahanie na wejściu
5-zły wariant w końcówce, a wykonanie jeszcze gorsze, miotałem się na całym przebiegu
7- błąd kierunkowy na wbiegu pod górę
9- zły wariant + zabiegnięcie punktu
10 – debilizm, zmieniłem wariant z najlepszego na beznadziejny,
14- błąd na wejściu, myślałem, że jestem nad pkt
17- wyłączony mózg i szukanie za wcześnie
18- zły wariant, nie wyczytanie mapy wcześniej + postój na drodze przed pkt
19-zły kierunek
20- zły wariant,
22- nie wiem czy zły wariant czy to moje nogi już nie chciały biec
Całość wyszła bardzo kiepsko, błędy łącznie na około 5minut ! Forma biegowa słaba. Dlaczego? Sam jeszcze nie wiem. Stres i koncentracja jak przed sprintem, a czułem jakbym biegł w amoku. Wiem, że tym biegiem zawiodłem wiele osób, ale przede wszystkim zawiodłem siebie …

Middle. Eliminacje po mojej myśli, 3miejsce wydaję mi się teraz najlepszym do startu w finale. Błędy pojawiły się w połowie trasy, od 7 do 11 straciłem na błędach łącznie około 40sek. 

Finał, czyli ostatni bieg indywidualny, ostatnia szansa na indywidualny medal. Niestety ja uważam, że znowu był to kiepski, może średni bieg w moim wykonaniu.
1-wahnięcie na wejściu
2-zawahanie
4- błąd na wejściu
10- zbyt asekuracyjnie
11- moja pięta achillesowa, czyli przedzieranie przez syf i podbieg po syfie
12- w terenie nowa ścieżka, dalej bieg nie tą ścieżką, cały czas nie grało mi, że biegnę górą+ błąd na wejściu
13-zły odbieg i słaba kontrola na przebiegu
Do końca już w miarę ok. Na finiszu było bardzo ciekawie. Straciłem tylko sekundę do najlepszego, a mimo to Czeszka , Teresa Novotna chciała mnie na nim wyprzedzać… Ehh te kobiety .
Na całym biegu około 90’’ błędu. 17 miejsce było bliskie spełnieniu moich założeń, ale wiedziałem ze stać mnie było na pierwszą szóstkę tego dnia.

Sztafety. Jeśli są dni, dla których warto pracować, warto poświęcać się latami, to właśnie to był ten dzień. Po wszystkich biegach indywidualnych, które nie poszły tak jakbym chciał, podszedłem do tego trochę inaczej. Od finału middla dałem sobie spokój z mapami, hasło na wtedy: „Co będzie to będzie, a ja dam z siebie wszystko”. Jak widać pomogło.
1zmiana- Piotr „Papuś” Parfianowicz, miał problemy, zarówno fizyczne jak i psychiczne. Pozbieraliśmy go do kupy i wiedziałem, że jest odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu! Nie zawiódł, stracił nie wiele, i wg mnie dał Podziowi idealne wyjście. Przynajmniej ja lubię startować z tyłu i gonić rywali. Brawo!
2zmiana- Rafał „ Podzio” Podziński, mocny punkt sztafety, o niego chyba nikt nie musiał się martwić, a to co zrobił ? Szacun ;)
3zmiana- moja zmiana;) Wybiegając miałem wrażenie, że nogi nie chcą biec tak jakbym tego chciał. Dogoniłem Austriaka na 1pkt i dalej zaczęła się samotna ucieczka. Trójka biegaczy (Szwed,Hiszpan,Czech) deptali mi po piętach już od 5pkt, na który popełniłem lekki błąd na odbiegu od 4, dalej błąd na wejściu na 7 i już od tamtej chwili biegliśmy razem. Biegnąc na przedzie ekipy, do 9pkt widziałem na szczycie wcześniejsze pkt, miałem nadzieję, że rywale będą mieli mój dalszy, niestety miałem najdalszy i musiałem ich potem gonić. Udało się to dość szybko i na przebiegu widokowym już prowadziłem. Nogi zaczęły pracować tak jak chciałem i już wiedziałem, że będzie dobrze. Do 16pkt biegłem razem z Albinem, tam Albin nie pobiegł za mną, a kontem oka widziałem, że wybrał wariant z lewej. Końcówka trasy była w lekkim zielonym, dlatego skupiłem się, żeby nie zrobić błędu i nie myślałem o tym, który jestem. Rozluźniłem się dopiero na przedostatnim pkt, gdzie widziałem, że do mety już tylko prosta droga. Na finiszu dowiedziałem się, że wygrywamy, a po przebiegnięciu i szczytaniu chipa dowiedziałem się, że zostaliśmy Mistrzami Świata! Pierwsze 15-20min to kompletny chaos i wielka radość. Najśmieszniejszy był wywiad z gościem z IOF, który zadawał pytania, a ja kompletnie nie mogłem się skupić, nie wiedziałem o co pyta i co odpowiadać. To był piękny dzień!

Podsumowując całe mistrzostwa. Sprint to wielka niespodzianka i radość, Long-słabo, Middle- robiłem co mogłem. No i sztafety, które mogłyby być najcenniejszą wisienką na torcie, ale że biegami indywidualnymi nie upiekłem tortu to były po prostu cudownym spełnieniem marzeń. Pozostaję jednak we mnie spory niedosyt, ale obiecuję, że zrobię wszystko, żeby za rok na Słowacji, zaspokoić go z nawiązka.
Na koniec tego troszkę długiego postu chciałem podziękować wszystkim, którzy pomogli mi w osiągnięciu tego sukcesu i bez których nie byłoby mnie tam gdzie byłem.
Na początek chciałem oczywiście podziękować mojej sztafecie, a więc Papuś i Podzio – wielkie dzięki, że mogłem zdobyć ten medal z Wami, i że mogłem spędzić z Wami całe mistrzostwa.

Oczywiście bez trenerów nic bym nie osiągnął, dlatego bardzo dziękuje:

Jerzemu Woźniakowi- za moje przygotowanie fizyczne i za cały trud w to włożony.
Andrzejowi Olechowi- za przygotowanie nam świetnych  warunków
Agacie Porzycz – za wiele lat treningów technicznych, które dały mi bardzo wiele
Piotrowi Paszyńskiemu- za wspólne obozy, rady i rozmowy
Pawłowi Zimoniowi- za nieocenioną pomoc mojemu ciału podczas całych mistrzostw
Przemkowi Patejko- za techniczne ogarnianie kadry i za wspólne żarty
Katarzynie Jaroni- pani psycholog, która poukłada moje myśli w odpowiedni sposób

Bez osób, które pomagały w moich obozach, wiele z nich nie odbyłoby się. Dziękuje:

Jackowi Morawskiemu- za treningi, tak wspaniałe jakich najlepsi by pozazdrościli
Sławkowi Cyglerowi- za rozstawienie punktów, i pomoc techniczną

W całej tej układance brakuję przyjaciół, znajomych i rodziny. Dziękuje:

Mamie, Tacie i Żabie- za cierpliwość i pomoc
Chrupkowi- za wszystkie wspólne treningi, za obozy, rozmowy
Podziowi- za wspólne obozy, rozmowy, analizy
Pałce- za wsparcie w trudnych chwilach
Sławkowi- przede wszystkim za nakaz rozciągania się, za to, że wiedziałeś co i kiedy powiedzieć
Hewiemu i Rinowi- za wiele lat wspólnych wyjazdów i za atmosferę podczas nich
Rudej- za to, że jest i znosi wszystko, co daje mi wiele spokoju
Jolce- za jej śmiech i za to, że była
wszystkim moim klubowiczom- za lata wspólnych treningów
całej kadrze- za stworzenie dobrego klimatu, w którym panował śmiech, rozluźnienie i zarazki
Kowalkowi- za bardzo cenne rady, które naprawdę działają i za te okrzyki na sprincie
Bananowi- za cenne rady i wskazówki
Monice-mojemu najwierniejszemu kibicowi, za doping i bankiet;)
wszystkim tym, którzy mi dopingowali i pomagali przez lata
Kibicom, którzy byli na mistrzostwach i którzy dali nam tak wiele energii do biegania.

Wszystkim tym osobom, i tym, których pominąłem, a pomogli mi, bardzo DZIĘKUJE!

2 komentarze:

  1. Ten medal należał Ci się jak ślepemu laska. Bardzo się cieszę, że udało się go wywalczyć. Myślę, to to da Ci powera do dalszej walki i za rok będziesz jeszcze mocniejszy!
    Będziemy kibicować jak zawsze! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Polemizując napiszę, że w sporcie medale nikomu się nie należą... ale najczęściej zdobywają je ci co najmocniej wierzą i walczą...i to jest piękne... a jeszcze piękniejsze jest gdy zdobywają je NASI... dzięki

    OdpowiedzUsuń